Moda bez sztuki nie istnieje, ale moda, za którą nie stoi autentyczne, rzetelne rzemiosło, nie obroni się – mówi w wywiadzie dla nas Tomasz Ossoliński. Rozmawiamy z projektantem o pracach nad kolekcjami, znaczeniu edukacji w branży mody, a także o rodzinnych tradycjach krawieckich i życiu wypełnionym od początku pasją szycia.
Przy tworzeniu swoich kolekcji inspiruje się Pan malarstwem, fotografią. Jesienna kolekcja odwoływała się do obrazów Caravaggia, wcześniejsza – wiosenna do zdjęć Tomaszewskiego. Co jeszcze wpływa na Pański proces twórczy? W jakim stopniu bierze Pan pod uwagę trendy mody?
Sztuki wizualne zawsze miały na mnie bardzo duży wpływ. Pasjami kupuję albumy z malarstwem, fotografią. Bardzo lubię je przeglądać, jeżeli tylko mam na to czas. Sztuka jest często dla mnie inspiracją, ale nie taką dosłowną w sensie 1:1. Nie kopiuję kostiumów historycznych. Obrazy, kompozycje, zdjęcia wywołują we mnie refleksję, przemyślenia i to właśnie one stają się często natchnieniem dla nowej kolekcji. Ufam moim współpracownikom, słucham ich uwag, komentarzy. Od wielu lat współpracuję z Anną Poniewierską, stylistką. Czasami jej uwagi sprawiają, że zaczynam patrzeć na projekt w zupełnie nowy sposób. Umiem przyznać się do błędu i nie jest to dla mnie jakaś wyjątkowa sprawa. Jeżeli mam zaufanie do danej osoby, wiem, że jest profesjonalistą i w dodatku, kieruje się podobnymi wartościami jak ja, jestem otwarty na uwagi, bo wiem, że mogą tylko pozytywnie wzbogacić mój pomysł.
Przewidywanie trendów jest zawsze trochę jak wróżenie z fusów. Każdy projektant musi zmierzyć się z tym problemem, bo pracę nad kolekcją zaczynamy z ponad rocznym wyprzedzeniem. Oczywiście bywanie na targach tkanin w Paryżu czy Mediolanie pomaga przewidzieć pewne tendencje, w jakim kierunku moda pójdzie, ale najbardziej ufam swojej intuicji, której również pomagam. Słuchanie określonej muzyki, obserwowanie ludzi, tego, co pokazują chociażby w swoich mediach społecznościowych, czytanie ich komentarzy, śledzenie blogów, to mi bardzo pomaga. Trzeba tylko cały czas pamiętać o sobie, swoich pomysłach, aby się nie zatracić i nie zgubić siebie w tych wszystkich przewidywaniach, tendencjach, trendach. Projektowanie mody to oczywiście biznes i musi podlegać pewnym regułom rynku, ale to przede wszystkim sztuka, która musi wyrażać autora.
Ale czy ta sztuka może być oderwana od rzemiosła, znajomości technik krawieckich?
Dla mnie sztuka i rzemiosło to idealne połączenie – moda bez sztuki nie istnieje, ale moda, za którą nie stoi autentyczne, rzetelne rzemiosło, nie obroni się. Rzeczy, które projektuję nie będą wisiały na manekinach, ale założą je konkretne osoby. Ubrania muszą się im nie tylko podobać, ale ludzie powinni się w nich dobrze i komfortowo czuć. Pochodzę z domu, w którym wszyscy szyli. Wszyscy krewni mojego ojca byli krawcami, kuśnierzami, a w najgorszym wypadku szewcami. Szycie było dla mnie rzeczą absolutnie naturalną. Jako nastolatek jeździłem do Pałacu Młodzieży w Katowicach, gdzie uczyłem się rękodzieła artystycznego. Nauczyłem się tkać i haftować. Bardzo mi się to dzisiaj przydaje. Duża część mojej pracy to krawiectwo na miarę i tutaj wiedza praktyczna jest niezastąpiona.
Należy Pan do nielicznej grupy szczęśliwców, którzy od początku wiedzą, co chcą w życiu robić. Pierwszą kolekcję zaprojektował Pan i pokazał jako szesnastolatek. Skąd wzięła się ta pewność, że to jest właśnie to?
Jak już wspominałem, szycie mam chyba w genach, po męskiej części rodziny. Krawiectwo interesowało mnie od zawsze, pierwsze rzeczy uszyłem jako dziecko. Moi rówieśnicy nie podzielali moich zainteresowań, ale ja byłem absolutnie przekonany, że to jest właśnie to, co chciałbym w życiu robić. Dla mnie najważniejszy był fakt, że uszyłem coś samodzielnie. Miałem to szczęście, że jako bardzo młody wiekiem i doświadczeniem w swojej dziedzinie człowiek spotkałem na swojej drodze wyjątkowe osoby związane z modą. Jednym z nich był Jerzy Antkowiak, który utwierdził mnie w przekonaniu, że jest to dobra droga i że warto jeszcze dużo nad sobą pracować. Miałem oczywiście również momenty zwątpienia. Przygodę z modą zaczynałem jako bardzo młody człowiek, więc w wieku dwudziestu kilku lat miałem już wiele zawodowych doświadczeń za sobą. Może był to moment dużego zmęczenia, który sprawił, że zacząłem się zastanawiać czy rzeczywiście moda to jest ten trop. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że tylko projektowanie sprawia mi prawdziwą satysfakcję i dzięki niemu jestem szczęśliwy. Poza tym to jest coś, co naprawdę umiem robić i to robić dobrze.
Co dała Panu nauka w technikum odzieżowym? Wiemy, że znikanie tego typu szkół to ogromny problem dla branży mody, która zmaga się z brakiem fachowców. Jakie znaczenie mają one w edukacji projektanta z Pana punktu widzenia?
Technikum odzieżowe daje podstawy, gwarantuje właśnie osiągnięcie pewnego poziomu rzemiosła. Dzięki lekcji tam odebranej, jestem w stanie uszyć samodzielnie praktycznie wszystko, każdy element garderoby. Pracując z krawcowymi, widzę od razu, która jest dobrym fachowcem. Umiejętności szycia, krojenia są dla mnie szalenie ważne podczas projektowania. Już na tym etapie tworzenia kolekcji wiem, co się da zrealizować, a co jest nierealne. Szkoły przygotowujące do zawodu są ogromnie potrzebne, ponieważ brakuje fachowców w wielu dziedzinach, nie tylko w mojej branży. W modzie rzemiosło, fachowość są ogromnie ważne, jednak coraz mniej jest doświadczonych profesjonalistów, gdyż oni po prostu odchodzą, a młodzi nie mają od kogo się tego fachu nauczyć.
Przez wiele lat był Pan kojarzony z modą męską i marką odzieżową Bytom. Czy łatwiej projektuje się ubrania dla cudzej marki czy kolekcje firmowane własnym nazwiskiem?
W Bytomiu zacząłem pracować jako bardzo młody człowiek. Zostałem głównym projektantem mając 19 lat. To były zresztą inne czasy, więc nie nazywano mnie projektantem, tylko panem plastykiem. Bytom był ogromną fabryką, w tydzień powstawało ponad kilka tysięcy garniturów, nie było czasu na naukę, trzeba było natychmiast projektować. Praca z tyloma osobami, fachowcami była dla mnie niesamowitą przygodą i do dzisiaj uważam ją za jedno z cenniejszych doświadczeń w moim życiu. Zawsze w pracy kieruję się zasadą, aby robić to, co robię, jak najlepiej. Dlatego nigdy nie rozróżniam, czy robię własną kolekcję, czy też projektuję coś dla innej marki. Zawsze gdzieś tam jest moje nazwisko i chciałbym, żeby było dobrze postrzegane.
Dlaczego postanowił Pan poszerzyć swoją ofertę o modę damską?
Zacząłem od damskich garniturów. Bardzo lubię projektowanie dla kobiet, dzisiaj oferuję im nie tylko garnitury, bo czuję, że zacząłem to robić we właściwym momencie. Wiedziałem, że już potrafię to zrobić.
Projektuje Pan też kostiumy teatralne. Czym różni się praca nad nimi od projektowania zwykłej odzieży?
Projektowanie kostiumów to zupełnie inne doświadczenie, które bardzo lubię bo stanowi dla mnie kolejne wyzwanie. Każde ubranie musi jakoś wyrażać osobę, która je nosi. Jeśli projektuję ubranie dla konkretnej osoby, zawsze biorę pod uwagę: jaka ona naprawdę jest, co sobą reprezentuje, czego nie lubi, a co uwielbia. W ten sposób ubranie staje się poniekąd kostiumem. Przy strojach teatralnych jest podobnie, tylko przekaz musi być mocniejszy i wyraźniejszy. W teatrze gra przecież wszystko, nie tylko aktorzy, ale właśnie kostiumy, światło, muzyka, dekoracje. Kostiumy, które wymyślę, muszą nieść określony przekaz, ale również wpisywać się w całość koncepcji.
Jakie ma Pan plany na przyszłość i marzenia?
O planach nie chcę mówić, aby nie zapeszyć, a marzenia – to przede wszystkim, więcej wolnego czasu dla siebie. Jest tyle wspaniałych spektakli, wystaw, wreszcie miejsc, które warto zobaczyć, a mnie ciągle brakuje na to czasu. Wiele razy obiecywałem sobie, że mniej czasu poświęcę pracy, ale właśnie wtedy pojawiał się jakiś nowy, fascynujący projekt i wakacje trzeba było odłożyć. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości uda mi się lepiej zadbać o właściwe proporcje.
Serdecznie tego Panu życzę i dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Ewa Fijałkowska