17 i 18 czerwca stołeczne Krakowskie Przedmieście zamieni się w wielki wybieg mody, a to za sprawą Warsaw Fashion Street. Z organizatorką imprezy, Dorotą Wróblewską z Sophisti Group, rozmawiamy o nadchodzącej edycji WFS, polskiej modzie, a także o tym, dlaczego niemożliwe jest zorganizowanie u nas Fashion Weeku.
Jakie zmiany w podejściu do mody w Polsce zaobserwowała Pani w ciągu ostatnich lat?
Należy pamiętać, że moda to nie tylko samo ubranie, ale i nasz styl życia. Zmieniamy się na dobre i na złe. Na ulicach widoczne są trendy. Można powiedzieć, że jest ich za dużo, bo brakuje indywidualnego podejścia do mody. Jednak jest zauważalny progres. Jesteśmy bardziej kolorowi, odważni i tolerancyjni. Jedni idą z prądem, a inni pod prąd nie ulegając komercji.
Czym się Pani kieruje wybierając projektantów do udziału w swojej imprezie?
Moim celem jest odkrywać talenty. Na Warsaw Fashion Street pokazujemy kolekcje, które mają swoje premiery. Przedstawiamy laureatów konkursów dla projektantów mody, którzy są zdolni, ambitni i podchodzą do mody z pasją. Kolekcje muszą być nie tylko widowiskowe, ale i dobrze wykończone. W tym roku podczas WFS zaprezentujemy ponad 30 kolekcji polskich i zagranicznych projektantów. W gali wieczoru warto zwrócić uwagę na Walerię Tokarzewską, Macieja Domańskiego i Natalię Golec. To trójka bardzo ambitnych, młodych ludzi.
Czy nie kusi Pani, by przekształcić Warsaw Fashion Street w Fashion Week?
Nie kusi, bo nie ma takiej potrzeby. Polski rynek nie jest gotowy na takie wydarzenie. W sklepach rządzą Chiny. Kupujemy tanio i w dużych ilościach. Selektywne marki wycofują się z naszego rynku ze względu na słabe wyniki finansowe. Jest to jeden z powodów dlaczego nie mamy jeszcze magazynu „Vogue”. Fashion Week to nie tylko same pokazy, wysoka moda i celebryci, ale i biznes. To maszyna, która przyciąga kupców, dziennikarzy, marki i projektantów z całego świata. Takie przedsięwzięcie jest bardzo kosztowne, wymaga logistyki i bez wsparcia finansowego miasta i strategicznych sponsorów produkcja na światowym poziomie jest niemożliwa. W Europie mamy Paryż, Londyn, Mediolan i Berlin. Dość blisko i za blisko, żeby produkować własny Fashion Week.
Z czego wynika, Pani zdaniem, brak powodzenia takich projektów, jak np. Fashion Week w Łodzi, który w pewnym momencie wydawał się mieć niezłą pozycję?
Łódzki Fashion Week był lokalnym wydarzeniem. Moim zdaniem producenci nie wykorzystali swojej szansy i zostali rozczarowani rynkiem. Taka sytuacja była do przewidzenia. Trudno jest jednoczyć znanych projektantów, bo autorskie kolekcje w większości finansowane są przez sponsorów. Nikomu nie opłaca się dzielić tortem. Znani kreatorzy wolą produkować pokazy na swoim „podwórku” dla swoich klientów. Z drugiej strony wcale się nie dziwię, bo po co robić pokaz dla pokazu. Łódź ma klimat i wielki potencjał, ale na zupełnie inne wydarzenie związane z modą.
Rozmawiała Ewa Fijałkowska
Zdjęcia: Warsaw Fashion Street